wtorek, 19 stycznia 2010

...w domu

16 stycznia. Sobota. Nareszcie w domu. Niewyobrażalne szczęście. - Oj nawet nie wiesz jak będziesz marzyć o nocy we własnym łóżku – mówią matki z oddziału onkologii, matki-weteranki, wiele z nich jest tu od miesięcy, a niektóre już po raz drugi toczą walkę z rakiem. Najczęściej z białaczką.
Pierwszej lekcji, której udzieliły mi tutaj to: niczego nie planować. - Masz gotowy wypis albo przepustkę, mówią ci, że wyjdziesz w sobotę i nagle okazuje się że małemu spadają wartości krwi , przyplątuje się jakaś biegunka albo nie daj boże infekcja i lądujesz w akwarium (wydzielony sterylny zamknięty odcinek z izolatkami). -Do domu po raz pierwszy pojechaliśmy po dwóch miesiącach mówi jedna, my po półtora miesiąca - dodaje druga. Rekordziści nawet trzy i pół miesiąca nie widzieli domu.
My mamy szczęście. Wracamy po tygodniu. Za nami pierwszy cykl chemioterapii.
3 godz. chemii i 21 godzin płukanek. I tak w kółko przez trzy dni. Igorek cały czas przypięty do pompy z kroplówkami. Półprzytomny. Brak apetytu, bóle brzuszka, wymioty. Malutki, bladziutki na szpitalnym łóżku. Dzielnie znoszący kolejne dawki cytostatyków.
Któregoś dnia znienacka otworzył oczy a zobaczywszy łzy, których nie zdołałam ukryć zapytał z wyrzutem: mama, co jesteś taka beksalala??? On jest z nas wszystkich najmocniejszym ogniwem – pomyślałam.
Powrót do domu działa na małego jak balsam... Wraca uśmiech, apetyt, pojawiają się rumieńce na policzkach. Biega, śpiewa, droczy się z bratem, wypełnia dom świergotem...
Zupełnie jak zdrowe dziecko.
Basia, mama największej optymistki na oddziale- 18 letniej Izy z nawrotem białaczki, mówi mi któregoś dnia. - Pamiętaj. Nikogo nie słuchaj. Były tu dzieci fatalnie rokujące i wychodziły z choroby. Były błahe, zdawałoby się przypadki, i kończyły się nawrotami. Niech gadają co chcą, a ty myśl swoje.
Staram się myśleć. A patrząc na naszego dzielnego malucha – nabieram wiary, że wygramy walkę z tym draństwem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz