wtorek, 17 stycznia 2012

..... bez nadziei

Igorek z Sandrusią wiosną 2010 roku
Wczoraj w nocy otrzymałam dramatyczny sms od Agaty mamy Sandry. "Lekarz prosił mnie żebym pozwoliła Sandrusi odejść w spokoju. ... Patrzę na nią i nie mogę w to uwierzyć. Moja kochana córeczka". W momencie nas sparaliżowało. Rzuciłam się do bloga Agaty (link do niego jest na pasku obok) i przeczytałam wczorajszy wpis:

"Sandrusia dostawała przez dwa dni chemię na okrągło.W drugi dzień, pojawiły się różne objawy neurologiczne,zaczęła niewyraźnie mówić i krzyczała z bólu, że główka boli, pojawiły się drgawki i gorączka.Wszystko działo się w nocy,to była najgorsza noc w moim życiu. Nie mogłam patrzeć,jak Sandrusia miała na twarzy wypisany ból. Po dużej dawce leków, nad ranem zasnęła, gdy się obudziła przestała mówić, chwycił ją paraliż twarzy a lewą nogę i rękę silne napięcia mięśni. Lekarz, poinformował mnie,że wszystkie objawy są neurologiczne, choroba cały czas postępuję i już nic nie da się zrobić. Przyszedł do mnie neurochirurg doc.Kwiatkowski powiedział, że może otworzy głowę i usunąć co się da, ale po pierwsze, operacji może  nie przeżyć a po drugie, nie ma wyleczalności w tym nowotworze, on zaraz odrośnie w tempie błyskawicznym. Powiedział,że zna mnie bardzo długo i podziwia,za optymizm i walkę o dziecko, ale wie, że jestem rozsądną kobietą i podejmę właściwą decyzję. Dał mi do zrozumienia, żebym już dała spokój, bo i tak,już jej nie pomożemy a przysporzylibyśmy dodatkowe cierpienia. Sandrusia jest wpół przytomna, pod tlenem i aparaturą (pulsometrem)i ma co cztery godz.morfinę. Całą rodzina płaczemy z bezsilności. Dzisiaj wieczorem pani doktor wezwała mnie na rozmowę, powiedziała, że zrobiłam wszystko,co tylko możliwe i jeszcze więcej. Poprosiła,żebym pozwoliła Sandrusi w spokoju odejść na tamten świat.  I gdy przestanie oddychać, już nie będą ja reanimować, żebym była tego świadoma.Trzymam ją cały czas za rączkę,żeby czuła, że jestem blisko i ją kocham nad życie. Nie dociera do mnie,że w każdej chwili,może jej już nie być. Nie będę potrafiła bez niej żyć. Każdy kąt w domu będzie mi ją przypominał. Ja tego nie przeżyję. DLACZEGO ONA!!!!!!!!!!!!!"
 Byłyśmy w stałym kontakcie, nie raz razem leżałyśmy na jedynce, w jednej  sali, przegadałyśmy niejedną godziną, nasze dzieci dobrze się znały. Dzieliłyśmy ten sam ból i strach, tę samą nadzieję.
To powyższe zdjęcie Agata zrobiła naszym maluchom wczesną wiosną 2010 roku, gdy razem wracałyśmy po kolejnej chemioterapii do domu. Krótkie, ulotne chwile szczęścia...

Dziś życie Sandrusi wisi na włosku. Dziś Agacie i jej bliskim z bólu pęka serce. Z bezsilności.
Dziś i nas po raz kolejny paraliżuje strach.

9 komentarzy:

  1. Tylko po co ta pani te zdjątka wkleja. Na pewno przezywa tragedię , ale nie rozumiem tego. Na jej miejscu wiele kobiet byłoby nieprzyutomnych z cierpienia a nie wybierało co ładniejsze fotki... Abstrakcja jak dla mnie,Marzena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. żal mi Cię kobieto ludzie treści czytają !! Agata wkleja zdjęcia pokazuje jaka kiedyś jej rodzina była szczęśliwa i że rak to szczęście zabrał Dziękuje ludziom za modlitwe, pieniądze wsparcie .... ale taki kołek jak ty tego nie zrozumie //// w obliczu śmierci dziecka obgadujesz zdjęcia .. brak słów i poieram przedmówcę lepiej nic nie pisz ...

      Usuń
  2. Napisałeś jedną rzecz z sensem - nie rozumiesz tego. Nie masz pojęcia co człowiek może robić, gdy choć na chwilę chce pomyśleć o czymś innym.
    I pamiętaj - czasem lepiej nic nie pisać, niż napisać coś głupiego...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bez zbędnych połajanek i pouczeń proszę. Takie jest moje zdanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybyś jeszcze tę radę zastosowała do siebie zanim wysmarowałaś ten bzdurny pierwszy komentarz - nie byłoby całej sprawy i nikt by Ci uwagi (słusznej zresztą) nie zwracał.

      Usuń
  4. Byłam wczoraj u Agaty... namawiałam, żeby pisała bloga. Powiedziała mi, że jak pisze, to ten ciężar, ktory odczuwa staje się jakby lżejszy. Jak ktoś tego nie rozumie, to niech nie wchodzi na jej bloga i nie ogląda radosnych zdjęć Sandrusi. My taką ją na oddziale pamiętamy, Agata także,i taką ją chce zapamiętać choć jest cierpiąca i półprzytomna z bólu, czuwa przy małej dzień i noc.
    Ja też pisząc bloga bardzo długo wzbraniałam się przed publikowaniem zdjęć szpitalnych... Przywoływałam wspomnienia chwil szczęśliwych, to było jakby zaklinanie rzeczywistości... Do tych chwil mieliśmy wrócić i wróciliśmy. Udało się. Dziś w naszym albumie nie mam zdjęć z tamtego okresu, i tak zbyt dokładnie go pamiętamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ten wpis, proszę uściskać Panią Agatę i Sandrunię od wszystkich nas czytających Jej bloga. Najbardziej mnie boli, że nic nie możemy zrobić, nic wymiernego i konkretnego, nic co sprawi, że ból będzie mniejszy. Jeśli tylko pisanie daje choć odrobinę ulgi - to warto po raz n-ty pisać o naszych myślach, wsparciu, modlitwach i wierze w cud. One obie są piękne - i na zewnątrz i w środku i tak, jak na tych zdjęciach powinno wyglądać Ich życie. To, że jest inaczej jest największą niesprawiedliwością. Ktoś, kto tego nie rozumie ma empatię na poziomie zerowym. Niestety wciąż są tacy, którzy szukają sensacji tam, gdzie powinno się milczeć.
      Życzę zdrowia Państwa synkowi, nieustająco trzymam kciuki i czekam na ten dzień, kiedy znajdzie się lekarstwo na tą straszna chorobę i równoległa do naszej, koszmarna rzeczywistość rodziców chorych dzieci po prostu przestanie istnieć.

      Usuń
  5. Drogi Janie, .... zastanawiam się do jakiego stopnia trzeba być napompowanym bufonem, żeby mówić matce, jak ma przeżywać śmierć swojego dziecka? Skąd człowiek bierze tyle zimnego cynizmu, żeby takie rzeczy pisać?? Zdecydowanie powinieneś częściej korzystać z możliwości nieodzywania się. Bardzo prozę administratorów tej strony o usunięcie wszystkich komentarzy. Jeśli Agacie nie pęknie serce w szpitalu, stanie się to z pewnością, jak przeczyta te farmazony.

    OdpowiedzUsuń
  6. ile trzeba mieć jadu i braku wspólczucia by pisać takie bzdury! ja po przeczytaniu wpisu Moniki miałam łzy w oczach i myślałam o swoich dzieciach i swoim szczęściu. Nawet na myś mi nie przyszło by oceniać matkę umierającego dziecka. Wstyd!!! I oby twoje dzieci i wnuki zdrowe były!!! katka

    OdpowiedzUsuń