Igorek jako diabełek w przedszkolnych jasełkach |
Wspominamy szpitalne scenki udziałem Sandry, jej powiedzonka, zachowania, uśmiechamy się do nich.... i płaczemy. Agata prawie nie śpi, nie je, schudła jeszcze bardziej. - Nie przeżyję tego Monika- powtarza. Nie jestem gotowa, moje życie od dwóch lat toczyło się tylko wokół niej wokół jej choroby, a z drugiej strony nie mogę patrzeć jak bardzo się męczy... Nowotwór rozsadza główkę.... rozlał się już wszędzie. Ciśnienie w głowie powoduje ogromy ból. Trzeba zwiększać dawki leków.
Igorek nie ogląda Sandrusi podpiętej do aparatury, nieprzytomnej. Chcę żeby pamiętał ją roześmianą i dokazującą. Na szczęście spotyka na okrąglaku swojego kolegę Franka i razem grają w piłkę na playce, którą ktoś ufundował maluchom z jedynki.
Wracam do poradni. Przyjmujemy się na oddział. Igorkowi zakładają wenflon. Jest dzielny, nie roni ani jednej łezki. Potem wypijamy trzy kubeczki soku jabłkowego z kontrastem... ostatni już niechętnie...( to na Tk brzuszka) i idziemy do pracowni. Po Tk brzuszka przychodzi czas na Tk klatki piersiowej - Igorkowi podają dożylny kontrast. Robi mu się gorąco i niedobrze. Tuż po badaniu wymiotuje..... Za dużo tej chemii, tych kontrastów w jego małym ciałku. Wszystko na pusty żołądek. Wracamy na oddział. Igorek dostaje kroplówkę płuczącą... i zasypia. Śpi trzy godziny. Wyniki będą dopiero we wtorek- mówi mi pani doktor.
Morfologię ma ładną, wyniki badań immunologicznych także. Został zaszczepiony na oddziale podczas ostatniego pobytu przeciw żółtaczce, gdyż nie miał przeciwciał. Teraz musimy przywrócić mu kalendarz szczepień (tych najważniejszych) i w tym celu udać się do wojewódzkiej poradni ds. szczepień w Krakowie.
Kiedy Igorek zasypia, dostaję telefon. Dzwoni dziewczyna, którą właśnie razem z córeczką przywiozła karetka z naszego oświęcimskiego szpitala. Czekają pod poradnią onkologiczną na wizytę u lekarza. Wychodzę. Oddział dzienny, na którym jestem z Igorkiem, jest tuż obok poradni. Podchodzę, widzę młodą, znajomo wyglądającą kobietę i jej śliczną córeczkę leżącą na noszach... Okazuje się, że to moja studentka Dorota, z którą kilka lat temu miałam zajęcia. Swoją czteroletnią córeczkę, Nadię, w czwartek odebrała z przedszkola z bólem brzuszka, utykająca na prawą nogę. Myślała, że to wyrostek. Okazało się, jeszcze w Oświęcimiu, że 9 cm guz nerki. Po kilku godzinach spędzonych na onkologii i badaniu obrazowym diagnoza - nowotwór złośliwy.
Szok. Ból. Poczucie niesprawiedliwości. Strach. Łzy. Każda z nas przeszła to samo. I przeżywa to samo. Rozmawiam z Dorotą na jedynce. To będzie ich dom na najbliższe kilka miesięcy. Mała dostanie chemię, potem czeka ją zabieg operacyjny i znowu chemioterapia. Serce boli jak patrzę na ten dramat, który był i moim udziałem. Brakuje słów pocieszenia. Proszę Olę, mamę Kubusia, podopiecznych naszej fundacji, aby się zaopiekowali Dorotą... Rodzice są najlepszymi psychoonkologami. Oczywiście - słyszę odpowiedź. Ola wraca ze swoim synkiem w poniedziałek na oddział, zaraz podejdzie do Doroty.
Te pierwsze dni są najgorsze. Koszmarne. Potem człowiek wpisuje się w schemat. I liczy się tylko wygrana. Jesteśmy z Tobą i Nadusią. I pamiętaj - Damy radę!
Boże biedna Sandrusia, serce płacze!
OdpowiedzUsuńZa kilka dni rozpoczniemy najcięższą walkę w naszym życiu...powoli zaczynam akceptować...POWOLUTKU....Tak jak napisałaś Monika, rodzice są najlepszymi psychoonkologami....
OdpowiedzUsuńSerce pęka.....nie da się słowami opisać tego, co się czuje, gdy lekarz stawia diagnozę....
Trzymajcie kciuki, obiecujemy - będziemy dzielne!!!
Dziękujemy za wsparcie....
Nadusia i Dorota
Tylko dlaczego? Boże dlaczego? Masz w tym jakiś plan, ale nam, ludziom ciężko go zaakceptować...
OdpowiedzUsuńOla jest super mamą i jak ją znam, to Dorotki nie zostawi! Chcoiaż jej samej już chwilami sił brakuje... Trzymajcie się SUPERMAMY cieplutko!!! My - mamy (Bogu dzięki zdrowych dzieci) możemy Was wspoóc tylko dobrym słowem, ciepłym sms'em - choć zasięg w tym Prokocimiu marny :-) i modlitwą...