czwartek, 1 kwietnia 2010

...to nie jest dobry dzień

Dzisiejszy dzień był ciężki. Najbardziej dla naszego maluszka. Cierpiał bardzo po chemii, miał duże bóle brzuszka. Kilka razy też wymiotował. Wracając z pracy z Krakowa odwiedziłem ich i ciężko było mi normalnie funkcjonować, kiedy spod tych cierpiących oczek zobaczyłem Igorkowy uśmiech na mój widok.
Podczas świątecznego spotkania w pracy większość ludzi życzyła mojej rodzinie sił do walki. Nioceniony Krzyś Markiel powiedział, żebym pamiętał o kobietach, które wracały z Grobu Chrystusa z płaczem, bo znalazły go pustym, a potem nastała radość Zmartwychstania. I, że u nas będzie tak samo radośnie. Pewnie, że tak być musi, będzie, nie ma innej opcji! Ale w takich momentach jak dziś, jest na prawdę ciężko.
Nie umiem i nigdy nie umiałem być pokornym. Teraz wobec choroby Igorka muszę, bo nie mam innego wyjścia. I tak sobie myślę, że nauczenie się pokory, to nie jest wysoka cena za jego zdrowie. Jeśli tylko o to chodzi Panie Boże, to nie ma sprawy...
Dobra nowina jest taka, że po szybkim porównaniu rezonansów (jeszcze bez opinii lekarza) wyliczyłem, że guz dalej się zmniejsza. Teraz naprawdę nie jest już duży. Ma 15x18x18 mm. Jednak, żeby nie bylo zbyt różowo, powiększone są węzły chłonne koło żuchwy po prawej stronie. To oczywiście nic nie znaczy, ale po rozmowie ze znajomym lekarzem wiem, że nie będzie pewności bez biopsji.  A to z kolei może oznaczać przedłużony pobyt w Prokocimiu....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz