poniedziałek, 27 grudnia 2010

...święta AD 2010

To były święta cudowne. Czas płynął nam spokojnie, wręcz leniwie, co w ostatnim roku praktycznie nam się nie zdarzało. Tak bardzo mieliśmy siebie nawzajem…Igorek jest coraz sprawniejszy. W meczach piłki przedpokojowej bez jakiejkolwiek litości ogrywa starszego brata, który stwierdził niedawno, że już …kończy piłkarską karierę. Ja jeszcze muszę dawać mu wygrać, ale pewnie tylko dlatego, że zajmuje 80% powierzchni bramki, więc ciężko Igorkowi umieścić w niej piłkę. Janoszek z kolei, zaczął zwracać uwagę na swój wygląd. Stał się miłośnikiem fryzur i wyraża coraz częściej zainteresowanie tym tematem. Umie coraz więcej powiedzieć, a co za tym idzie, coraz częściej artykułuje swoje potrzeby. Choćby tak skromne, jak „kamera Sony na gwiazdkę”:).
Wigilię spędziliśmy w towarzystwie obu babć. Było bardzo miło a życzenie na nowy rok było tylko jedno. Zdrowia w rodzinie. Koło 20.00 dołączyli do nas; ciocia Ela, Kamila – chrzestna matka Igorka, jej partner Jan i przyjaciółka Basia. Zazwyczaj w takiej konfiguracji dużo śpiewamy, ponieważ wspomniani goście są muzykami, ale tym razem pozwoliliśmy sobie na sporą dawkę relaksu. Doszliśmy do wniosku, że może nam się tym razem nie chcieć i pozostaliśmy przy rozmowie.
Sobota, to było czyste lenistwo z rodziną, książką i telewizorem. Oczywiście sporo jedliśmy. Teraz już zajmuję 85% bramki…
Natomiast niedziela była już dużo aktywniejsza. Doczekaliśmy się długo oczekiwanego gościa. Przybyła do nas, niemalże prosto z Niemiec, Gosia Gałgan, która gościła nas podczas naszego pobytu we Freiburgu. Stęskniliśmy się bardzo za jej nieustannym optymizmem i uśmiechem, który ma przygotowany na każdą okazję. Gosia przywiozła Igorkowi jego ukochane, ekologiczne paluszki i dziecko zwariowało ze szczęścia. Razem z nią, odwiedził nas jej brat Tomek ze swoją dziewczyną, Pauliną. Spędziliśmy razem cudowny wieczór, przepełniony wzajemną sympatią, a w miarę upływu - coraz większą dawka paranoidalnego humoru, który uwielbiam. Monika śmiała się cały wieczór i nawet pozwoliła sobie na kilka kieliszków wina. Goście zajadali się potrawami świątecznymi a Igor naciągał ich po kolei na rozgrywki w przedpokoju. Wynik, był do przewidzenia z góry….
W pewnym momencie zorientowałem się, że jest jak kiedyś. Kiedy jeszcze nie było z nami nowotworu. Kiedy wiedliśmy normalne życie nie zdając sobie sprawy z tego, jak jest cudowne. Teraz już to wiemy i nauczyliśmy się to cenić. O ironio, jest to coś fantastycznego, co zawdzięczamy tej okropnej chorobie. Może to paranoiczne, ale gdyby nie rak, nie wiedzielibyśmy w pełni, ile wszyscy, nawzajem dla siebie znaczymy. Ale jeśli to miała być lekcja, jaką chciała nam dać opatrzność, to melduję że zadanie wykonaliśmy pilnie i absolutnie nie potrzebujemy poprawki. To jest moje życzenie na 2011 rok i wszystkie następne. Niczego więcej nie pragnę. Niech ta chwila trwa, bo jest taka piękna…
Wszystkiego, co najlepsze dla Was, na ten nowy, 2011 rok. I obyście umieli się odnaleźć bez takiego „katalizatora”, jaki został zastosowany u nas. Tego, za całego serducha, Wam życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz