środa, 22 grudnia 2010

...pożegnanie Pani Profesor

Cały poniedziałek spędziliśmy w USD. Rano poradnia, morfologia - z paluszka, potem wędrówka na oddział. Posiadanie słonika miało jedną dobrą zaletę (tylko jedną) – nie trzeba było wkłuwać się w żyłę, aby pobrać krew do badań biochemicznych. Wtedy odbywało się to bezboleśnie, teraz wywołuje dodatkowy ból i łzy Igorka……

Wszystkie wyniki mamy dobre, dostajemy tabletki na kolejny, piąty już cykl chemioterapii. Wizyta u laryngologa – badanie słuchu, które wykazuje, iż ucho pracuje. Słuch szczątkowy zachowany.
Spotykam Magdę mamę Patryka, który leży na intensywnej terapii. Widzę po jej nieobecnych oczach, że coś jest nie tak. Co się stało, przecież operacja się udała?! - Tak, ale wystąpiły powikłania, konieczne były dodatkowe zabiegi i Patryk jest utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej – odpowiada smutno.
Magdzie codziennie lekarze odbierają nadzieję, mówiąc, że Patryk z tego „raczej” nie wyjdzie. Magda jednak kurczowo trzyma się nadziei. - Musisz wierzyć – mówię – popatrz na Kacperka. Już dwa razy stawiano na nim krzyżyk, przygotowywano rodziców na najgorsze, a on na przekór wszystkim i wszystkiemu biega teraz po okrąglaku. Jego śmiech niesie się także właśnie po korytarzu… On żyje z całych sił.
- Teraz dają nam tylko 2 procent szans na przeżycie - mówi Magda. – A nam wystarczy tylko jeden procent, byle to byśmy byli właśnie my – dodaje cicho.
W takich chwilach chce mi się wyć z bezsilności. Brakuje słów pocieszenia, brakuje argumentów i nadziei, którą powinnam wlać w serce matki, przyjaciółki, człowieka bardzo mi bliskiego, z którym łączy mnie podobny ból, podobny strach, walka o każdy kolejny dzień życia dziecka… Znowu rodzi się bunt i niezgoda…
Widzę Patryka machającego mi z sali, uśmiechniętego, który z miną twardziela oświadcza dziarsko – wiesz, idę dziś na operację!!! Ta operacja miała mu uratować życie.
Walcz mały wojowniku!

Wracając do domu późnym wieczorem dostaje dramatycznie smutny telefon. Odeszła Jadzia Toczek………………
Myśląc o Jadzi nie mogę używać czasu przeszłego.
Myśląc i pisząc o Jadzi Wciąż mam ją przed oczami...
Widzę ją jak stoi w sali na lekcjach psychologii i pedagogiki, tłumacząc jakieś skomplikowane procesy, które ubarwiała przykładami i anegdotkami rodzinnymi...
widzę za katedralnym zielonym stołem na mojej maturze (dzięki niej wybrałam przecież egzamin z psychologii) i w gabinecie w przewiązce liceum, do którego zaglądałam...
widzę ją na korytarzu, gdy pochylała się nad nami i naszymi szczenięcymi problemami, i na próbach szkolnego teatru z kartkami scenariusza w dłoni...
Widzę ją z jej ukochaną wnuczką, z ukochanym mężem, z dziećmi...
i na Dobrych Duchach w MDSM – naszym ostatnim wspólnym spotkaniu...
Wtedy chyba jeszcze nie wiedziała… jak ciężką walkę przyjdzie jej stoczyć. Rozmawiałyśmy głównie o mnie, o Igorku… pytała jak sobie radzę.
Zawsze troskliwa, zawsze dla kogoś, zawsze gotowa spieszyć z pomocą…
Zaawsze uśmiechnięta, z pięknymi dołeczkami w policzkach - jak na tym zdjęciu

"Wszyscy jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, bo mieliśmy Panią, Pani Psorko...." - napisał Albert w komentarzach do informacji o śmierci Jadzi Toczek. Ten słowa wystarczą za wszystko.
Jutro o godz. 12.00 pożegnanie Pani Profesor w kościele pw. Św. Maksymiliana Kolbe, potem przejście na Cmentarz Parafialny.W tym czasie będziemy w Krakowie z Igorkiem na kolejnej planowej wizycie. Myślami - na starym cmentarzu....
Dziękujemy Pani Profesor! Dziękujemy Jadziu!
..........................................
„Można odejść na zawsze, by stale być blisko…”

Fot. Tomasz Mól, portal kasztelania.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz