wtorek, 12 marca 2013

...przyjaciel


Kiedy wypowiadamy słowo „przyjaciel”, to Ci z nas, dzieci szczęścia, którzy takowych posiadamy, od razu personalizujemy to określenie w taki sposób, że ma imię, nazwisko, numer buta i (przynajmniej w Polsce) wyznaczony poziom tolerancji na alkohol. Przyjaciel, to ktoś inny od istoty, którą oficjalnie kochamy, bo jemu przecież powiedzieć – kocham Cię - się nie da, choćby dlatego, że najczęściej jest tej samej płci. Z wiekiem zaczynamy doceniać, jak ogromną wartość ma fakt, że jest ktoś na kogo zawsze możemy liczyć a nasze problemy są dla Niego tak samo ważne jak dla nas i na odwrót.
Najtrwalsze przyjaźnie zawiązujemy w okresie szkolnym bo wtedy serca i umysły są na tyle otwarte, że jesteśmy w stanie przyjąć i zaakceptować człowieka takim, jaki jest. Potem, idąc przez życie przejmujemy część jego cech czy nam się to podoba czy nie. Stajemy się trochę Nim. To jest tak jak z reklamą o której chcemy myśleć, że na nas nie działa ale potem i tak kupujemy to co każe „Serce i Rozum”. Dorastając, przez stosowanie przeróżnych klasyfikacji ciężko znaleźć i dopuścić do siebie bratnią duszę ale w zamian za to, przyjaciel znaleziony w okresie dojrzałości rzadko musi być weryfikowany „w boju”. Raczej jest pewniakiem.
Dziś od rana plątałem się z tym okropnym przeczuciem, że stanie się coś niedobrego. I choć wiedziałem wcześniej o chorobie człowieka, który dla naszej rodziny zrobił tyle, że wszystkie skarby świata nie byłyby w stanie tego zrekompensować, to informacja o pogorszeniu się stanu Jego zdrowia była niezwykle przytłaczająca. I straszliwa w takich momentach staje się bezsilność. Równie okropnie uderza świadomość irracjonalności sytuacji, w której ktoś, kto pomógł dziesiątkom a może setkom innych ludzi, nagle jest na pastwie destrukcyjnej siły z którą nie do końca może sam walczyć. ….chce się dosłownie z bezsilności wyć.
Mam jednak nadzieję, że to światełko, które ma w środku, pozwoli mu rozjaśnić drogę na tyle, że nawet wbrew logice, jeszcze długo będzie mógł iść wyznaczoną ścieżką, choćby dlatego, że najważniejsza ale i najbardziej kreatywna z bezzasadny wiar - nadzieja - bez niego, będzie jak po amputacji.
Jeszcze podczas choroby Igorka nauczyłem się, że są obok mnie dwie przestrzenie Ta na którą mam wpływ i tu musze zrobić wszystko co możliwe, żeby wygrać i ta na która wpływu nie mam, bo o niej decyduje tylko opatrzność, a tu można się tylko ( i tu semantyka dla każdego będzie różna choć finalnie oznaczająca to samo) modlić, wspierać duchowo, pozytywnie myśleć. Jeśli więc możecie, pomyślcie o najważniejszym przyjacielu jakiego w życiu spotkałem i moja rodzina i poproście opatrzność o miłosierdzie, bez względu na to, jak Wasza opatrzność ma na imię. I bez względu na to, jak na imię ma nasz przyjaciel. Z góry dziękuję.
Albert

2 komentarze:

  1. Oczywiście wsparcie swoje obiecuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Albercie- jak ja Cię rozumiem. Tylko mojemu przyjacielowi nikt juz nie pomoze...
    Bede się modliła - jezeli nie ma możliwosci pomocy ludzkiej- do Boga o milosierdzie dla Twojego przyjaciela...

    OdpowiedzUsuń